Ledwie w środę żółto-niebiescy zajmowali się wywiązywaniem z obowiązku, jakim było dla nich zwycięstwo z bardzo słabym w tym sezonie Zagłębiem Sosnowiec. Ta sztuka udała im się bez większych przeszkód, trzy oczka zostały dopisane, a już w sobotę, w samo południe, niczym w najsłynniejszych westernach, na drugim końcu Polski gdynianom przyjdzie stoczyć kolejny pojedynek oko w oko z przeciwnikiem z kategorii ,,must win”. Na horyzoncie widać już końcówkę rundy jesiennej, konieczne jest zintensyfikowanie działań w kierunku gromadzenia punktów, nie ma miejsca na pomyłkę. W sobotę o 12:00 po raz pierwszy w historii Arka zagra z Resovią Rzeszów.
Najbliższy przeciwnik podopiecznych Ireneusza Mamrota wytworzył w ostatnich miesiącach pewien precedens – pierwszych jedenaście kolejek I ligi rozegrał na wyjazdach. Wszystko z powodu niedostosowanego do warunków licencyjnych stadionu przy ul. Wyspiańskiego. Tego samego dnia, w którym Arka odprawiała z kwitkiem ekipę z Sosnowca, Resovia wróciła jednak do Rzeszowa. Tyle, że zakończona bezbramkowym remisem rywalizacja z Sandecją Nowy Sącz odbyła się nie na boisku beniaminka I ligi, a na obiekcie… derbowego rywala i największej kosy, Stali Rzeszów. Tak czy inaczej, reprezentanci Podkarpacia na zapleczu Ekstraklasy ucieszyli się, że nareszcie nie muszą spędzać wielu godzin w autokarze i tracić energii na dalekie dojazdy. Spotkanie na Stadionie Miejskim przy ul. Hetmańskiej stanowiło zarazem pierwszy mecz drugiego poziomu rozgrywkowego w Rzeszowie od 26 lat, co stanowi niewątpliwie długi okres. Podobnie przeciągający się czas przeżywali kibice Sovii w końcówce września tego roku, kiedy trwały przepychanki zarządu klubu z Szymonem Grabowskim. 39-letni trener został po 6. kolejce zwolniony ze stanowiska… by po dwóch dniach zostać na nie przywrócony. I całe szczęście dla fanów drużyny z ul. Wyspiańskiego – wyrzucenie szkoleniowca byłoby dla zespołu strzałem w kolano. Grabowski jest przez całe życie związane z Resovią – najpierw jako młody kibic nieoszczędzający się w dopingu, potem jako chłopak od podawania piłek, następnie jako wieloletni zawodnik, wreszcie (od czerwca 2017 r.) jako trener. Jeśli chodzi o profil szkoleniowca, 39-latek przypomina trochę Leszka Ojrzyńskiego – jest dobrym motywatorem, a swoim piłkarzom od początku pracy wpaja pojęcie ,,resoviackiego charakteru”. I daje to świetne wyniki – Grabowski na dzień dobry zdecydowanie wygrał z rzeszowianami III ligę, w debiutanckim sezonie poziom wyżej uplasował się na 10. miejscu w tabeli, a w kolejnych rozgrywkach finiszował już pięć pozycji wyżej, dzięki czemu zakwalifikował się do baraży o awans do I ligi. W nich Sovia odprawiła z kwitkiem GKS Katowice na wyjeździe (2:0), a następnie w derbach Rzeszowa na własnym obiekcie po karnych postawiła kres marzeniom Stali. Przy Wyspiańskiego wystrzeliły szampany, a kierownictwo klubu natychmiast zaczęło pracę nad przygotowaniem kadry zdolnej utrzymać się na zapleczu Ekstraklasy. I w zasadzie skład Resovii w porównaniu do poprzedniej kampanii niespecjalnie się zmienił. Ekipa z Podkarpacia straciła co prawda podstawowego napastnika Daniela Świderskiego, którego podkupili drugoligowi szejkowie z Motoru Lublin, oraz skrzydłowego Serhija Krykuna, zagarniętego przez Górnika Łęczna, ale mimo to Sovia tworzy zgraną pakę, w której nie ma indywidualności, a największą siłą jest zespołowość połączona z ambicją i jeżdżeniem na dupach po murawie. Próbuje też grać skrzydłami obstawionymi przez Szymona Fereta i Radosława Adamskiego. Najmocniejszego punktu indywidualnego należy szukać jednak w bramce gospodarzy sobotnich zawodów. Od początku sezonu pozytywne recenzje za występy między słupkami zbierał sprowadzony z Wisły Płock 19-letni Marcel Zapytowski. Przed meczem z Widzewem Łódź młodzieżowca rzeszowian zastąpił 33-letni Wojciech Daniel – była to operacja planowana przed sezonem przez trenera Grabowskiego, który zapowiadał, że każdy z golkiperów znajdujących się w kadrze drużyny otrzyma swoją szansę na przestrzeni rozgrywek. Daniel przeciwko łodzianom rozegrał znakomite 90 minut, ale nie uchronił Resovii przed porażką. W potyczce z Sandecją doświadczony bramkarz miał dużo mniej roboty i nie wpuścił żadnego gola. Cała ta panorama daje graczom z Podkarpacia na ten moment 16. miejsce w tabeli. Na 12 meczów przegrali aż 8. Zdobyli tylko 8 bramek (drugi najgorszy dorobek w stawce, tylko o dwa trafienia bogatszy od wyniku Sandecji), od trzech meczów nie potrafią znaleźć drogi do siatki przeciwnika. Słabo? No nie da się ukryć. Chociaż po zwycięstwie 3:0 z Puszczą w Niepołomicach na inaugurację wydawało się, że rzeszowianie są w stanie w I lidze namieszać, wnieść do rozgrywek dużo świeżości i zaskoczyć. Od tego momentu wygrali jednak już tylko raz, i to z cienkim jak Polsilver Zagłębiem Sosnowiec. Z przodu podopiecznym Grabowskiego brakuje przyspieszenia, błyskotliwości, elementu zaskoczenia. Z kolei w defensywie ich bolączką są – jak to często w polskiej piłce się mawia – błędy indywidualne. Do starcia z Arką przystąpią bez kontuzjowanych Dawida Kubowicza [szybka migawka z niezapomnianych 20 występów w żółto-niebieskich barwach] i Kamila Radulja. Być może wróci ofensywny pomocnik Adrian Dziubiński, który toczy walkę z czasem. Na pewno do dyspozycji trenera będzie wychowanek Arki Maksymilian Hebel, który póki co nie odnajduje w Rzeszowie swojej ziemi obiecanej i gra nieregularnie.
Żółto-niebiescy jeszcze nigdy nie grali z Resovią. Z kolei na Podkarpacie zawitają pierwszy raz od 8 września 2007 r. i wygranego 1:0 po bramce Grzegorza Nicińskiego meczu ze Stalą Stalowa Wola. Co ciekawe, wtedy też wyjazd na drugi koniec Polski był dla nich pierwszym pojedynkiem spośród dwóch potyczek z rzędu w delegacji. 13 lat temu operacja podwójnego grania na obcym boisku powiodła się gdynianom bardzo dobrze – po triumfie w Stalowej Woli ograli też ŁKS Łomża 2:1. Tym razem poprzeczka stoi wyżej, bo po rywalizacji w Rzeszowie czeka ich wizyta przy ul. Piłsudskiego w Łodzi i starcie z Widzewem. Na razie jednak trzeba skupić się na zawodach przy ul. Hetmańskiej. Przeciwko Zagłębiu, mimo zainkasowania trzech punktów, Arkowcy rozegrali słabe 90 minut. To wszystko stworzyło pewne zamieszanie związane z osobą Ireneusza Mamrota, a dziennikarskie plotki świergotały coś o Mariuszu Rumaku w Gdyni. My jednak plotkami nie zamierzamy się zajmować, rozmawiamy o faktach konkretnych. A te są takie, że sytuacja kadrowa Arki przed starciem w Rzeszowie jest do chrzanu. Do kontuzjowanych Adama Dei, Arkadiusza Kasperkiewicza i Artura Siemaszki dołączyli w ostatnich dniach Kamil Mazek, Marcus da Silva i Bartosz Kwiecień. Wskutek tych smutnych okoliczności powstają dziury w składzie, zwłaszcza w obronie. Prawdopodobnie na środku defensywy zobaczymy w sobotę duet Adam Danch – Michał Marcjanik, a na prawej stronie wystąpi Damian Ślesicki lub Jakub Wawszczyk. Niewykluczone, że na pozycję nr 6 wskoczy Łukasz Soszyński. Do pierwszej jedenastki wróci na pewno Mateusz Żebrowski. Żółto-niebiescy wyjechali na Podkarpacie już w czwartek, by w jak największym stopniu zneutralizować groźnego wroga – zmęczenie długą podróżą. Przy Hetmańskiej będą jednak musieli zwalczyć jeszcze jedną trudność – fatalne boisko. Bramkarz gospodarzy Wojciech Daniel powiedział przed meczem z Arką:
Zapewne oni nie wyobrażają sobie innego scenariusza niż zwycięstwo, ale na tym boisku nie będzie im łatwo, pięknej piłki nie da się grać przy Hetmańskiej. Dla nas to będzie handicap. Jeśli włożymy dużo serducha to myślę, że jesteśmy w stanie sprawić niespodziankę.
Pół żartem, pół serio możemy stwierdzić w kontekście ostatnich występów podopiecznych Ireneusza Mamrota, że skoro Resovia ma o nich opinię drużyny grającej piękną piłkę, to przedmeczową analizę przeciwnika powinna przeprowadzić jeszcze raz. Odkładając jednak na bok te dywagacje – obowiązkiem gdynian jest w sobotę zwycięstwo.
Arkowcy udają się na drugi koniec kraju i powalczą na najbardziej odległym punkcie na mapie I ligi. Trzecia część ,,Piratów z Karaibów” nosi tytuł ,,Na krańcu świata”. I by wracać do macierzystego portu w dobrych humorach, żółto-niebiescy muszą w sobotę zagrać właśnie jak piraci – zadziornie i agresywnie na poziomie co najmniej doświadczonej floty korsarzy. W całej stawce zaplecza Ekstraklasy nie ma zresztą drużyny, która ze względu na kryterium geograficzne byłaby bardziej predysponowana do roli piratów niż gdynianie. Wierzymy, że zagrają bezkompromisowo i z zębem, zrobią swoje i wywiozą z Rzeszowa siódme zwycięstwo w sezonie. Gdyńska Arka, aeeeeeeoooooooo!