Czesław Michniewicz powtarza, że porażka jest gorsza od śmierci, bo trzeba się po niej obudzić. W sobotę podopiecznych Dariusza Marca czeka taka właśnie pobudka – powrót do twardej rzeczywistości, która jednak może niebawem zamienić się w słodkie życie. W utworze rapera Sariusa pt. ,,Pierwszy dzień po końcu świata” pojawiają się słowa ,,zniszczyć próbowało mnie tak wiele / jak zawsze muszę zrobić to najlepiej / jestem i mnie nie ma jednocześnie / z odbiciem walczę wciąż jeden na jeden”. I to właśnie muszą zrobić żółto-niebiescy – niepowodzenie z Lublina przekuć w sportową złość, do spotkania podejść z wielką chęcią rehabilitacji za niedzielę, zachować maksymalną koncentrację i szybko wracać do Gdyni z trzema punktami. W sobotę o 12:40 Arka gra na wyjeździe z czerwoną latarnią ligi, GKS-em Bełchatów.
Niewiele brakowało, a można byłoby mówić o drodze bełchatowian ,,od Arki do Arki”. Podopieczni Marcina Węglewskiego wygrali bowiem w ostatniej kolejce z Resovią 3:1, ale poprzedni komplet oczek zainkasowali… właśnie w Gdyni, w 12. kolejce triumfując 2:1 po dwóch bramkach Przemysława Zdybowicza (zresztą jedynych w tym sezonie). Od tamtego starcia do zwycięstwa w Rzeszowie minęło dokładnie 170 dni i 15 meczów ligowych! W międzyczasie ,,brunatnym” przydarzyła się też bessa ośmiu porażek z rzędu. A że w życiu wszystko przynosi swoje owoce – czy to słodkie, czy cierpkie – GKS po 28. kolejce zamyka tabelę i traci trzy punkty do zajmującego ostatnie bezpieczne miejsce Zagłębia Sosnowiec (które zresztą zdążyło już przegrać swój pojedynek w tej serii gier). Mimo wszystko wciąż możemy mówić o progresie, bo jeszcze dwa tygodnie temu strata bełchatowian wynosiła sześć oczek i nic nie zwiastowało jej niwelowania. Trzeba też przyznać, że lepiej zaczyna wyglądać ich gra, dlatego bilansem zaledwie sześciu punktów na wiosnę Arkowcy nie mają prawa się sugerować. Być może odnajdywanie swojego rytmu idzie piłkarzom Węglewskiego tak mozolnie w wyniku poważnych przemian kadrowych w czasie przerwy zimowej. Z Bełchatowa uciekli wspomniany wyżej Zdybowicz, a także Paweł Lenarcik, Seweryn Michalski, Bartłomiej Eizenchart, Patryk Makuch, Arkadiusz Najemski czy Dawid Błanik. Z kolei poważną kontuzję odniósł autor czterech asyst (dwóch w meczu z Arką) Łukasz Wroński. W efekcie 42-letni szkoleniowiec był zmuszony po raz kolejny klecić coś z niczego na ostatnią chwilę, a nie jest przecież bocianem, żeby ten klekot był zawsze skuteczny. Jednak tak krawiec kraje, jak materii staje. A tej materii działacze dostarczyli Węglewskiemu przede wszystkim na uszycie środka obrony, sprowadzając doświadczonych Mateusza Bartkowa i Sebastiana Zalepę. Miejsce Lenarcika między słupkami zajął z kolei wyciągnięty z GKS-u Jastrzębie 22-letni Leonid Otczenaszenko, ale o wiosennej dyspozycji golkipera o ukraińskich korzeniach kibice ,,brunatnych” chcieliby gadać mniej więcej w tym stopniu, co Syzyf o kamieniach. W ostatnim wygranym meczu w bramce bełchatowian można już było zresztą oglądać Daniela Niżnika. W statystykach bełchatowianie – co w zasadzie logiczne – nie brylują, ale niech to nie zwiedzie zawodników Dariusza Marca. Jedyne dwa zwycięstwa z rzędu, jakie zaliczyli w tym sezonie, miały miejsce jesienią właśnie w rywalizacji z Resovią i Arką. By wywieźć z ziemi łódzkiej komplet punktów, nie można pozwolić sobie na taryfę ulgową czy brak koncentracji. Trzeba też wygrać środek pola, bo w preferowanym przez Węglewskiego systemie 4-2-3-1 kluczową rolę dla gry GKS-u odgrywają defensywni pomocnicy Damian Hilbrycht i Michał Pawlik, wspomagani z przodu przez Dawida Flaszkę (my też w czasie majówki wspomagaliśmy się flaszką, ale nie skończyło się to dobrze). W listopadowej potyczce z ,,brunatnymi” oba gole żółto-niebiescy stracili z kolei po akcjach wyprowadzanych z prawego skrzydła, więc i ten rejon boiska należy skanować. Swoje szanse na pokazanie się pierwszoligowej publiczności tłumnie zbierającej się na serwerach Ipli otrzymuje wychowanek Arki Maciej Koziara. GKS Bełchatów jest drużyną, która na papierze nie powinna sprawić gdynianom problemu, ale jednocześnie jest to zespół nieprzewidywalny, który może zaskoczyć w dowolnym momencie. Zresztą kogo jak kogo, ale Arkowców nie trzeba chyba długo do tego przekonywać.
Powiedzmy sobie jednak szczerze – w podobnym stopniu, co rywal, zagrożeniem dla żółto-niebieskich będzie kwestia zmęczenia maratonem meczowym zakończonym dopiero na Arenie Lublin oraz koncentracji na ligowej rąbance świeżo po przeżyciu eskalacji emocji z ostatnich miesięcy. Nie będzie łatwo wejść w szalony poziom intensywności, nie będzie łatwo grać wysokim pressingiem. Ze strony podopiecznych Marca raczej możemy się spodziewać rywalizacji o wolną przestrzeń w środku boiska i czekania na odpowiedni moment do ukłucia. Prognozujemy ulubiony rodzaj zawodów polskiego kibica – mecz walki. Liczymy jednak, że Arkowcy wyjdą z niej zwycięsko, potwierdzą wyższość piłkarską wskazywaną przez tabelę, udowodnią przewagę umiejętności i wrócą do ligowej rzeczywistości jak Gandalf Biały do Śródziemia. Ciekawym wątkiem jest też powrót Marcusa da Silvy na stadion, na którym debiutował w Ekstraklasie. W sierpniu 2010 r. Chapo Guzman w najlepsze budował w Meksyku narkotykowe imperium, Adam Małysz szykował się do swojego ostatniego sezonu w charakterze skoczka narciarskiego, Kacper Skóra zapraszał kolegów na swoje siódme urodziny i kupował pierwsze kredki do szkoły, a 26-letni Brazylijczyk łapał ogony przeciwko Polonii Bytom czy Jagiellonii, zupełnie nie spodziewając się dalszego przebiegu swojej wspaniałej kariery.
Jeżeli gdynianie zaprezentują się na murawie tak, jak pokazywali się w ostatnich pojedynkach, ich dominacja powinna zostać szybko potwierdzona. Wierzymy w korzystny obrót sytuacji, ale przestrzegamy przed nadmierną pewnością siebie – w tej lidze nikt nie może dopisywać sobie punktów przed ostatnim gwizdkiem arbitra. Kolejną porażkę w piątek zanotował Górnik Łęczna, więc jest szansa na odrobienie trzech punktów do ekipy z Lubelszczyzny. Mamy nadzieję, że żółto-niebiescy udźwigną rolę faworyta, zrobią po prostu swoje i niebawem będą wracali nad morze bogatsi o cenne punkty i spokojniejsi perspektywą trzech meczów z rzędu na własnym boisku. O moja Areczko, nie zdradzę cię!