Autostrada do Ekstraklasy stoi przed gdynianami otworem. Oni już dawno zostawili za sobą bramki startowe i rozpędzili się do zawrotnej prędkości. Teraz trzeba jednak dociągnąć na wysokiej prędkości aż do końca trasy, by efektownie wedrzeć się do elity. Żółto-niebiescy pozostają jedyną drużyną niepokonaną na dwóch najwyższych szczeblach rozgrywkowych w Polsce w 2024 roku. Trudno sobie wyobrazić, by tę passę przerwał beniaminek walczący o utrzymanie. Do środowej potyczki należy jednak podejść z ogromną pokorą, bo naprzeciwko podopiecznych Wojciecha Łobodzińskiego stanie zespół uporządkowany, solidny, potrafiący wybijać ponad własny potencjał. Do tego trzeba będzie sobie poradzić w okrojonym składzie personalnym. Czy wicelider I ligi utrzyma narzucone przez siebie zawrotne tempo punktowania? W środę o 18:00 Arka zagra na wyjeździe ze Zniczem Pruszków.
Mimo, że pruszkowianie nie mają ostatnio najlepszych tygodni i nadal są uwikłani w bój o ligowy byt, to jednak w przekroju całego sezonu ta ekipa zasługuje na sporo ciepłych słów. Warto pochwalić pracę trenera Mariusza Misiury, który wprowadził Znicz do I ligi, a na zapleczu Ekstraklasy, choć do dyspozycji ma jedną z najsłabszych personalnie kadr w całej stawce, wciąż nie pęka i poprzez rzetelność taktyczną potrafi postawić się każdemu. Pruszkowianie mają w składzie jednego wyraźnego lidera, Shumę Nagamatsu, i to do niego należy odpowiedzialność za kreowanie wizji ofensywnych. Pozostali gracze nie znajdują się na świeczniku, wykonują swoje zadania boiskowe w cieniu Japończyka, ale to działa na ich korzyść, bo każdy z nich pokazuje sumienność w swoim sektorze murawy. To wszystko się zazębia i tworzy obraz drużyny grającej kameralnie i mikroskalowo, natomiast mającej wysoką świadomość drobnych celów, które chce osiągnąć w poszczególnych fazach meczu. Misiura udowadnia, że system gry z trójką obrońców nie musi w polskich warunkach być skazany na porażkę. Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że gdyby niespełna 43-letni szkoleniowiec otrzymał do dyspozycji lepszą jakościowo kadrę zawodników, byłby w stanie wykręcić naprawdę kapitalny wynik. Życie pewnie niedługo będzie weryfikować te tezy, bo słychać już o zainteresowaniu młodym trenerem ze strony klubów Ekstraklasy. Na razie jednak sternik Znicza zaciekle walczy o utrzymanie swoich podopiecznych w I lidze i w tym momencie plasuje się na 13. lokacie w tabeli z przewagą trzech punktów nad czeluściami strefy spadkowej. Sytuacja byłaby o niebo bardziej komfortowa, gdyby pruszkowianie nie zacięli się w ostatnim miesiącu – w tym momencie drenuje ich seria trzech porażek z rzędu, a jeśli chcemy znaleźć poprzedni triumf ekipy z Mazowsza, musimy cofnąć się aż do 8 marca, gdy piłkarze Misiury odprawili z kwitkiem KS Nieciecza po wygranej 2:0. O punktowanie byłoby natomiast znacznie łatwiej, gdyby pruszkowska ofensywa hulała zwinniej – w tym momencie Znicz jest trzecią najsłabszą drużyną w lidze pod względem strzelonych goli (ma ich na koncie tylko 24). Przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać w ogromnej zależności od Nagamatsu. Środkowy pomocnik w tym sezonie co prawda zdobył już 7 bramek i zanotował 3 asysty, ale większość tego dorobku uzbierał jeszcze w rundzie jesiennej. Na wiosnę Japończyk tylko raz znalazł drogę do siatki przeciwnika i raz obsłużył ostatnim podaniem kolegę, do tego w dwóch spotkaniach pauzował za czerwoną kartkę, a to wszystko odbierało zespołowi z ul. Bohaterów Warszawy połowę jakości. Nie ulega więc wątpliwości, że głównym zadaniem dla Arkowców będzie w środę wyłączenie z gry właśnie Nagamatsu. Zapowiada się duża intensywność w środku pola, bo żółto-niebiescy mogą być w tym sektorze mocno zdziesiątkowani, a Znicz poza japońskim rozgrywającym dysponuje też doskonale znanym na polskich boiskach Radosławem Majewskim, który co prawda pamięta jeszcze Napoleona, ale pruszkowska społeczność piłkarska wciąż polega na nim jak na Zawiszy i gra do 37-latka mnóstwo piłek. Były reprezentant Polski nadal zresztą ma dobre wyczucie i w rundzie wiosennej zaliczył już cztery asysty. Poza Nagamatsu i Majewskim trzeba też uważać na dośrodkowania, stałe fragmenty gry i wahadłowych – zwłaszcza występującego na prawej flance 19-letniego Marcela Krajewskiego, którego można określić jedną z rewelacji sezonu, bo młodzieżowy reprezentant Polski regularnie demonstruje na pierwszoligowych boiskach szybkość, technikę i odpowiedzialność taktyczną. Na przeciwległym boku spotkanie rozpocznie Paweł Moskwik, na szpicy zobaczymy Daniela Stanclika albo Krystiana Tabarę, obok Nagamatsu w środku pola będzie biegał Krystian Pomorski, a na ,,szóstce” Misiura wystawi Jurija Tkaczuka. Rola Krajewskiego i Moskwika w systemie preferowanym przez trenera Znicza jest szczególnie ważna, bo wahadłowi muszą mocno pomagać w defensywie. Na środku obrony prawdopodobnie pojawią się Dmytro Juchymowicz, Mateusz Grudziński i Filip Kendzia. Dostępu do bramki będzie strzegł Miłosz Mleczko. Zawodnikiem Znicza jest były gracz Arki Jakub Wawszczyk, ale w ostatnich kolejkach nie stanowi on pierwszego wyboru szkoleniowca.
Żółto-niebiescy są oczywiście zdecydowanym faworytem środowej potyczki. Gdynianie pozostają jedyną drużyną na dwóch najwyższych szczeblach rozgrywkowych w Polsce, która w 2024 roku nie zaznała smaku porażki. Od ostatniego zaliczenia zerowego dorobku punktowego minęło 135 dni, podopieczni Wojciecha Łobodzińskiego zanotowali w tym czasie 6 zwycięstw i 4 remisy. Mecz z Wisłą Płock udowodnił ogromną dojrzałość tego zespołu. Arkowcy od pierwszego gwizdka musieli sobie radzić bez kontuzjowanego Sebastiana Milewskiego i wykartkowanych Dawida Gojnego oraz Kasjana Lipkowskiego, a w trakcie pierwszej połowy z urazami murawę musieli opuścić jeszcze Janusz Gol i Hubert Adamczyk. Mimo wszystkich przeciwności losu żółto-niebiescy szalenie rozsądnie zarządzali spotkaniem, umiejętnie wykorzystywali poszczególne fazy rywalizacji, podejmowali mądre decyzje, odpowiedzialnie lokowali akcenty w rozegraniu. Taką Arkę chcielibyśmy oglądać zawsze. Konfrontacja z płocczanami jak na dłoni ukazała siłę ekipy Łobodzińskiego. Jeżeli mamy jakieś obawy przed starciem ze Zniczem, to dotyczą one głównie sytuacji zdrowotnej - nie wiemy, jak doskwierające okażą się problemy zdrowotne Gola i Adamczyka. Biorąc pod uwagę, że Milewski szybko do wyjściowej jedenastki nie wróci, szkoleniowiec gdynian może być zmuszony do obstawienia środka pola Michałem Boreckim, Alassane Sidibe i przesuniętym ze skrzydła Kacprem Skórą (miejsce ,,Kapiego" na boku zająłby w takim wariancie Tornike Gaprindaszwili). To jednak scenariusz najbardziej pesymistyczny, a mamy nadzieję, że przynajmniej jeden z podstawowych środkowych pomocników będzie do dyspozycji trenera. Lepiej wygląda za to sytuacja w bloku obronnym - Gojny i Lipkowski wracają po pauzach kartkowych. Historia spotkań między Arką a Zniczem obejmuje tylko trzy pojedynki - w sezonie 2007/2008 doszło do dwóch remisów, a w rundzie jesiennej bieżących rozgrywek żółto-niebiescy wygrali 2:0 po bramkach Janusza Gola i Przemysława Stolca. Liczymy na powtórkę, bo znajdujemy się w takiej fazie sezonu, w której każde zwycięstwo stanowi milowy krok w stronę awansu. Gdynianie zajmują pozycję wicelidera, a nad trzecim w tabeli GKS-em Katowice mają aż dziewięć punktów przewagi. Regularne punktowanie za trzy spowoduje zapewnienie sobie Ekstraklasy na kilka kolejek przed finiszem kampanii.
Przed Arkowcami stoi w środę misja zgaszenia Znicza - to nie Wszystkich Świętych, żeby zbyt długo wpatrywać się w płomień. Parafrazując legendarny utwór Budki Suflera - wszyscy święci balują w niebie, złoty sypie się kurz, Arka może obawiać się wyłącznie siebie i do awansu ma tuż. Jeżeli żółto-niebiescy poradzą sobie z własnymi problemami kadrowymi, to nie ma w I lidze zespołu, który byłby w stanie ich zatrzymać. Przestrzegamy przed lekceważeniem rywala, ale też nie podejrzewamy zawodników Łobodzińskiego o taki nadmiar pychy. Nadal trzeba robić swoje, ora et labora, natomiast ta praca przynosi wymierne efekty i powoduje, że Ekstraklasa powoli roztacza dywan przed gdynianami. Walczymy, nie zatrzymujemy się. Kocham tylko Areczkę i jej oddam serce swe!