Nie ukrywam, po meczu w Niecieczy miałem sporo obaw. Arka zagrała wówczas w mojej opinii dość słaby mecz, była do bólu nieefektywna, a przy tym bardzo naiwna. Na piłkarzy chyba mało pobudzająco wpłynęła też otoczka samego meczu, a dodatkowo nogi związała debiutancka trema. Piłka nożna ma jednak to do siebie, że mecz meczowi nie jest równy, a po praktycznie każdej porażce można się w kilka dni zrehabilitować. Oczywiście są różne sposoby. Można wygrać 1:0 po samobóju, a można 3:0 po meczu, w którym mocny przeciwnik nie wychyla przez pierwsze pół godziny nosa za własną połowę. Arka wybrała ten drugi.
W Gdyni od samego rana czuć było napięcie. Tak jak przed burzą, gdy zewsząd nadchodzą ciemne chmury i można tylko odliczać minuty do rozpoczęcia nawałnicy. Wczoraj, od Tczewa, przez Kaszuby, po Wejherowo i Półwysep, wszystko kierowało się w stronę Stadionu Miejskiego. Tam między 20:30 a 21 nastąpił główny punkt wyładowań. I naprawdę było co podziwiać.
Doświadczeni goście sprawiali wrażenie mocno zestresowanych całą otoczką i znakomitym początkiem meczu w wykonaniu Arkowców. Jeśli ktoś wątpił czy Marcus, Yannick albo Marcin Warcholak poradzą sobie na tym szczeblu, to chyba szybko został wyprowadzony z błędu. Właśnie, Warcholak. Mam osobistą satysfakcję, bo często zdarzało mi się przekonywać, że "Warchoł" ma papiery, żeby być topowym lewym obrońcą w Polsce. Adam Mójta po tym meczu powinien czekać grzecznie pod naszą szatnią i poprosić Marcina o podpis. Ale bohaterów było wielu, bo bardzo dobre zawody zagrali obaj stoperzy, snajperskim nosem wykazał się Zjawiński. Arka tak podkręciła tempo, że dwóch wiślaków dostało zawrotów głowy i zostało w szatni. Nie wiem czy kibice zauważyli, ale większość naszego zespołu nie zeszła na przerwę, ale... zbiegła. Od razu nasunęły mi się skojarzenia z Górnikiem Zabrze prowadzonym przez Adama Nawałkę, który przykładał ogromną wagę do takich psychologicznych niuansów. Druga połowa nie miała już w sobie tyle dynamitu, ale i ją oglądało się ze sporą przyjemnością. Otoczka, doping, poziom. Ten mecz nie miał słabych punktów. I tylko żal, że na kolejny trzeba czekać cały tydzień...
Arka rozmontowała Wisłę taktycznie. Wróciliśmy do gry wysokim pressingiem, w którym sporo pracy wykonywali Zjawiński ze Szwochem. Po meczu w Niecieczy miałem spore zastrzeżenia do Mateusza, ale wczoraj był bardzo pożyteczny. To duża zasługa trenerów Arki, że potrafili "Banię" i Marcusa przekonać do tytanicznej pracy bez piłki. Obaj kochają mieć ją przy nodze, więc nie musiało być to takie proste. Gdy drużyna widzi jak szarpią i biegają nasi najbardziej techniczni zawodnicy, to aż głupio im nie pomóc. I tak to się nakręcało. Podoba mi się jak u nas trybuny "grają" z drużyną. Znamienna była wczoraj reakcja Antka Łukasiewicza, gdy przepchał rywala pod linią boczną i wyrzucił w górę zaciśniętą pięść, a odpowiedział mu niesamowity ryk z "Torów". Na pewno Arka nie wygra wszystkich meczów, zagra raz czy dwa słabiej, ale nie będzie w tej lidze statystować.
Ekstraklaso, witaj!