Arka Gdynia - Śląsk Wrocław 0:2 (Łabojko 60', Tarasovs 88')

Arka: Pavels Steinbors - Michael Olczyk (67' Damian Zbozień), Christian Maghoma, Luka Marić, Adam Marciniak - Adam Deja (67' Rafał Siemaszko), Marko Vejinović - Maciej Jankowski (89' Mateusz Stępień), Michał Nalepa, Michał Janota - Aleksandyr Kolew
Śląsk: Jakub Słowik - Piotr Celeban, Wojciech Golla, Djordje Cotra, Mateusz Hołownia - Robert Pich, Michał Chrapek (86' Igors Tarasovs), Jakub Łabojko, Krzysztof Mączyński, Damian Gąska (78' Lubambo Musonda) - Marcin Robak (90' Arkadiusz Piech)

Żółte kartki: Mączyński, Pich
Widzów: 9021


Od początku spotkania Arkowcy wyszli wysokim pressingiem, nie dając drużynie gości spokojnie rozgrywać piłki. Jednak w środku pola utworzyły się luki, przez co podopieczni Vitezslava Lavicki łatwo przedostali się pod pole karne żółto-niebieskich. Po małym zamieszaniu na prawej flance z piłką w "szesnastce" znalazł się Damian Gąska. W łatwy sposób minął obrońców i został sfaulowany przez Michaela Olczyka. Arkowcy przez całą akcję protestowali, ponieważ wcześniej Marko Vejinović nabił Michała Chrapka w rękę i po długiej weryfikacji z wozem VAR arbiter nakazał grę od rzutu wolnego. Przez długą część pierwszej połowy Arka nie potrafiła znaleźć sposobu na zagrożenie bramce Śląska Wrocław. Brakowało ostatniego podania lub strzału, jak w 34. minucie kiedy Michał Nalepa ograł dwóch przeciwników i - co prawda - oddał strzał na bramkę, ale bardzo niecelny. Swojej szansy szukali również goście, ale większość ich strzałów była blokowana przez dobrze ustawionego Christiana Maghomę. Jeszcze przed przerwą Maciej Jankowski groźnie uderzył na bramkę, ale piłka przeleciała po nodze obrońcy i minęła słupek od zewnętrznej strony.

Drugą część spotkania lepiej rozpoczęli podopieczni Lavicki. Arkowcy mieli problem z dokładnym rozegraniem i przyjęciem piłki. Gwoździem do trumny mogło być podanie Luki Maricia do Pavelsa Steinborsa. Środkowy obrońca "zostawił" futbolówkę Marcinowi Robakowi, ale na posterunku był niezawodny Łotysz, który okazał się lepszy w sytuacji sam na sam. Goście się nie poddawali i dopięli swego w 60. minucie. Z lewej flanki piłkę dośrodkował Jakub Łabojko. Wydawało się, że zrobił to za mocno, ale futbolówka odbiła się od słupka i wleciała do bramki. Im dalej w las, tym Arkowcy byli bardziej bezradni. Gracze Śląska nie musieli obawiać się o stratę bramki, ponieważ żółto-niebiescy nie potrafili w żaden sposób przedostać się pod bramkę Jakuba Słowika. W 70. minucie swoją szansę miał Michał Janota, ale zrobił jeden zwód za dużo i jego strzał został zablokowany. Jeszcze przed końcem meczu żółto-niebieskim udało się stracić jakiekolwiek szanse na podział punktów. Po serii kiksów i fauli w bocznej strefie boiska, Śląsk otrzymał rzut wolny na wysokości 11. metra. Dośrodkowanie przed bramkę, Igor Tarasovs i 0:2. Chwilę później po kompromitacji w defensywie padła trzecia bramka, ale Lubambo Musonda znalazł się na pozycji spalonej. W międzyczasie na boisku pojawił się Mateusz Stępień, dla którego był to debiut w Ekstraklasie. I to był koniec pozytywów ze strony Arki.

Dwanaście meczów bez wygranej. Brzmi jak kiepski żart, ale żartem nie jest. Passa podopiecznych Zbigniewa Smółki jest upokarzająca. Żółto-niebieskim brakowało dzisiaj wszystkiego. Nie było widać zaangażowania, chęci, pasji. Arkowcy przegrywali i nie dostali nawet żółtej kartki. Śląsk nie zagrał dobrego spotkania, ale pokazał na jakim poziomie jest Arka Gdynia. Mecz można przegrać, ale trzeba walczyć. W taki sposób nie wypada grać drużynie w najwyższej klasie rozgrywkowej.